Korespondent, Harbert i Pencroff wylądowywali tym sposobem kilkakrotnie, bądź to na prawym brzegu Dziękczynnej, bądź na lewym. Lewy brzeg był mniej stromy, za to prawy bardziej lesisty. Inżynier, obserwując swą busolą, mógł poznać łatwo, że brzeg rzeki począwszy od pierwszego kolana, zakręcał się znacznie w kierunku południowo-zachodnim i północno-wschodnim, a na przestrzeni blisko trzech mil ciągnął się w prostej prawie linji. Prawdopodobnem było jednak, że kierunek ten później się zmieni i że Dziękczynna zwróci się napowrót ku północno-wschodniemu kierunkowi, ku poprzecznym pasmom góry Franklina, które swemi potokami musiały ją bezwątpienia zasilać.
Podczas jednej z takich wycieczek, udało się Gedeonowi Spilettowi schwytać żywcem dwie pary dzikich kur. Były to ptaki z długiemi i cienkiemi dziobami, z wysmukłemi szyjami, krótkiemi skrzydłami i bez znaku ogona. Harbert nazwał je „tinamusami,“ i postanowiono zaludnić niemi pierwszemi podwórko nowego gospodarstwa.
Dotychczas jeszcze nie odezwały się były strzelby, a pierwszy huk, który się rozległ w tym borze Zachodniej Ręki, spowodowało zjawienie się pięknego ptaka, podobnego z powierzchowności do zimorodka.
— Poznaję go! — zawołał Pencroff — i można rzec śmiało, że strzał padł prawie pomimo jego woli.
— Co pan poznajesz? — zapytał korespondent.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.