Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.

wodospadu, który świadczył, że kilkaset kroków dalej znajdowała się naturalna zapora.
I w samej rzeczy, gdy minęli ostatni zakręt rzeki, ukazał się im wśród zarośli i drzew szumiący wodospad. Czółno utknęło o dno, i w kilka minut później stało przymocowane do pala przy prawym brzegu rzeki.
Była wtedy godzina mniej więcej piąta. Ostatnie promienie słońca przedzierały się przez gąszcz i padały ukośnie na wodospad, którego kroplisty pył połyskiwał tęczowemi barwami. Po za nim gubiło się łożysko rzeki wśród zarośli, podsycane zapewne przez jakieś źródło ukryte. Rozliczne strumyki, które po drodze wpadały do niej, wzbierały po niżej do wielkości rzeki, lecz w tem miejscu była ona tylko przezroczystym, płytkim potoczkiem.
W cudownem tem miejscu rozbito koczowisko. Podróżnicy nasi wylądowawszy rozniecili ogień pośród grupy rozłożystych obrostnic, w których gałęziach Cyrus Smith wraz z towarzyszami swoimi znaleźliby w razie potrzeby schronienie na noc.
Wygłodniali spożyli wieczerzę z wilczym apetytem, należało tylko myśleć o spaniu. Lecz jakieś ryki podejrzane dały się słyszeć z wieczora, dołożono drew do ognia na noc, ażeby migocące jego płomyki ochraniały spiących. Nab z Pencroffem czuwali nawet kolejno, nie szczędząc paliwa. Być może, że wzrok ich nie mylił, gdy zdawali się dostrzegać cienie zwierząt krą-