Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

się na północy, w odległości najmniej trzech mil, wypadało więc tylko puścić się prosto w kierunku południowo-zachodnim, ażeby dotrzeć do zachodnich wybrzeży.
Przymocowawszy starannie łódź, ruszono w drogę. Pencroff z Nabem zabrali zapasy mogące wyżywić drużynę naszą co najmniej przez dwa dni. O polowaniu nie było już mowy, a inżynier zalecił nawet towarzyszom swoim zaniechać wszelkiego niepotrzebnego łoskotu, ażeby w okolicach wybrzeży nie zdradzić swej obecności.
Pierwsze uderzenia siekiery rozległy się między krzakami drzew mastykowych, nieco powyżej wodospadu, poczem Cyrus Smith z bussolą w dłoni wskazał dalszy kierunek drogi.
Bór składał się w tem miejscu po większej części z drzew widzianych już w pobliżu jeziora i Wielkiej Terasy. Były to deodary, duglasy, kazuarinasy, gumowce, eucalyptusy, smoczaki, hibiskusy, cedry i inne krzewy po większej części średnich rozmiarów, wielka ich gęstość bowiem tamowała ich rozwój. Osadnicy więc nasi bardzo zwolna tylko mogli postępować naprzód, przerąbując sobie drogę, która, według mniemania inżyniera, zaprowadzić ich musiała dalej do koryta Czerwonego Potoku.
Od pierwszego kroku począwszy, spuszczali się osadnicy nasi w dół po niskich stokach tworzących system orograficzny wyspy, po gruncie bardzo suchym, którego bujna roślinność jednak świadczyła bądź o podziemnej sieci wód, bądź o bliskości jakiegoś potoku. Mimo to Cyrus