Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli będziemy wracać wybrzeżem aż do przylądku Ostrego Szponu — odparł Nab — to minąwszy ten przylądek, przetnie nam drogę...
— Dziękczynna! W samej rzeczy — odparł Harbert — i nie będziemy mieli ani mostu ani łodzi, ażeby ją przebyć na drugą stronę.
— Więc dobrze, panie Cyrus — odparł Pencroff. — Mając kilka pniaków drzewa, potrafimy jakoś przepłynąć tę rzekę!
— Bądź co bądź jednak — rzekł Gedeon Spilett — dobrze będzie wybudować most, jeśli chcemy mieć ułatwiony przystęp do lasu Zachodniej Ręki!
— Most! — zawołał Pencroff — i cóż z tego, alboż p. Smith nie jest inżynierem, co się zowie? Chcemy mostu, to on nam zbuduje most! Co się zaś tyczy tego, ażeby przewieść was na drugi brzeg Dziękczynnej i to bez zamoczenia jednej nitki — to już moja rzecz. Mamy jeszcze żywności na jeden dzień, więcej nam niczego nie trzeba, a zresztą, dziś może nie zabraknie nam zwierzyny, jak to było wczoraj. W drogę zatem!
Wniosek korespondenta, tak żywo poparty przez marynarza, uzyskał ogólną aprobatę, każdemu bowiem zależało na tem, ażeby raz rozstrzygnąć wszystkie wątpliwości, a skierowawszy drogę na przylądek Ostrego Szponu, zakończonoby tem samem wszystkie poszukiwania. Nie było jednak godziny jednej do stracenia, bo mil czterdzieści to tęgi kawał drogi i ani myśleć było prędzej stanąć w Pałacu Granitowym, aż w nocy.