śpiczastych języków, a po za tem piętrzyły się w malowniczym nieładzie czarniawe skały, które kończyły się przylądkiem Ostrego Szponu.
Taka była postać tej części wyspy, którą osadnicy nasi widzieli po raz pierwszy, i zatrzymawszy się chwilę, przebiegli jednym rzutem oka wzdłuż i wszerz.
— Okręt, któryby chciał wylądować w tem miejscu — odezwał się Pencroff — musiałby zginąć niechybnie. Tu ławice piasczyste przedłużające się daleko w morze, a tam rafy! Niebezpieczna okolica!
— Lecz z okrętu tego zostałoby przynajmniej coś — zauważył korespondent.
— Na rafach zostałyby z niego trzaski, a na piaskach nic zgoła — odparł marynarz.
— A to czemu?
— Ponieważ piaski, stokroć niebezpieczniejsze jeszcze od skał, pochłaniają wszystko co w nie wpadnie, i kilka dni wystarczy, ażeby okręt o kilkuset tonach objętości zapadł się w nich bez śladu!
— A zatem Pencroffie — zapytał inżynier — gdyby okręt jaki zapędził się w te piaski, nie byłoby w tem nic dziwnego, gdyby po ten czas nie pozostał po nim ślad żaden?
— Ani trochę, panie Spilett, zwłaszcza przy niepogodzie i burzach. Jednak i w tym razie byłoby dziwnem, gdyby szczątki masztów i lin nie zostały wyrzucone na brzeg po za obręb morza.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.