Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

Top szczekał nieustannie i biegając wciąż tam i napowrót, zdawał się zachęcać swego pana, ażeby szedł za nim do lasu.
— Jest tam coś, coby nam może wyjaśniło istnienie owego ziarnka śrótu! zawołał Pencroff.
— Rozbitek jaki! odparł Harbert.
— Może ranny! rzekł Nab.
— Lub nieżywy! odparł korespondent.
I wszyscy społem pobiegli za psem między olbrzymie sosny tworzące pierwszy szpaler lasu. Na wszelki wypadek Cyrus Schmith z towarzyszami swoimi mieli broń w pogotowiu.
Musieli dość daleko zapuszczać się w las, lecz ku wielkiemu rozczarowaniu swojemu, nie spostrzegli dotąd ani śladu ludzkiej stopy. Krzaki i ljany były nietknięte, trzeba się nawet było przerębywać przez nie siekierą, tak jak to czynili wśród gęstwiny w samej głębi boru. Trudno więc było przypuścić, ażeby człowiek był już tamtędy przechodził, a jednak Top biegał tam i sam, nie jak pies, który tropi na los szczęścia, lecz jak istota obdarzona wolą i postępująca podług pewnej wytkniętej myśli.
Po siedmiu lub ośmiu minutach biegu, Top zatrzymał się. Osadnicy nasi wyszli na polankę opasaną wysokiemi drzewami, rozglądnęli się dokoła, nie spostrzegli jednak nic zgoła ani między krzakami ani między drzewami.
— Cóż to się znaczy, Top? zapytał Cyrus Smith.
Top począł szczekać jeszcze głośniej i skakać dokoła olbrzymiej sosny.