Nagle Pencroff zawołał:
— A to wybornie! a to wyśmienicie!
— Co takiego? zapytał Gedeon Spilet.
— Szukamy szczątków okrętu po morzu i po ziemi!
— I cóż?
— To, że się one znajdują w powietrzu!
I marynarz pokazał ręką dużą białą szmatę zawieszoną na szczycie sosny; kawałek z niej upadł na ziemię; Top przyniósł go właśnie.
— Ależ to nie są szczątki okrętu! zawołał Gedeon Spillet.
— O, za pozwoleniem! odparł Pencroff.
— Jato? więc to są?...
— To są resztki pozostałe z naszego statku napowietrznego, z naszego balonu, który zawisł tam wysoko, na wierzchołku tego drzewa!
Pencroff nie mylił się, wzniósł wspaniałe „hurra!“ i dodał:
— Otóż mamy wyborne płótno! Będziemy z niego mieli bieliznę na całe lato! Jest z czego szyć chustki i koszule! He? panie Spilett, co pan powiadasz o takiej wyspie, gdzie koszule rosną na drzewach?...
Była to w istocie okoliczność nader pomyślna dla osadników wyspy Lincolna, że balon wzbiwszy się raz ostatni w powietrze, spadł na powrót na wyspę i że szczęśliwy traf pozwolił im go odnaleść. Mogli więc albo zachować powłokę balonu pod tą samą postacią, gdyby zamierzali spróbować nową wycieczkę napowietrzną, albo też spożytkować korzystnie tych kilkaset
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.