mierzyć. Używano go także do rozmaitych robót, ciągnął ładunki z drzewem i woził kamienie, które wydobywano z koryta Potoku Glycerynowego.
— Nie jest to jeszcze murarz skończony, ale „fryc“[1] z niego nie zły! żartował Harbert, stosując ten przydomek „fryc“ do miana, jakiem murarze zwykli obdarzać swych pomocników.
Podwórko przeznaczone dla drobiu zajmowało przestrzeń piaszczystą dwiestu yardów kwadratowych przy południowo-wschodnich brzegach jeziora. Otoczono takowe dokoła palisadą i poklecono rozmaite kryjówki dla ptactwa, które je miało zamieszkiwać. Były to budki chruściane, podzielone na liczne przegródki, które wkrótce były gotowe na przyjęcie upragnionych gości.
Pierwszą była para tinamusów, która wkrótce doczekała się licznego potomstwa. Towarzystwa dotrzymywało jej pół tuzina kaczek zamieszkujących brzegi jeziora. Niektóre z nich należały do owego rodzaju chińskich kaczek, roztaczających skrzydła w kształcie wachlarza, a połyskiem i żywą barwą piór; współzawodniczących ze złotemi bażantami. W kilka dni później schwytał Harbert parę gallinaceów o okrągłym ogonie złożonym z długich piór, były to wspaniałe „alektory“, które niebawem przyswoiły się najzupełniej. Co się tyczy pelikanów, zimorodków
- ↑ We francuskim oryginale stoi: singe, tak murarze francuzcy nazywają swych pomocników. Ukrywający się tu w tym wyrazie dowcipny dwuznacznik nie da się w polskiem wiernie odtworzyć. Przyp. tłum.