Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

— W istocie, rzekł Pencroff, przydałoby nam się jakie bydlę pociągowe, zanim pan Cyrus zechce nam sporządzić wóz parowy albo i lokomotywę, bo z pewnością będziemy mieli kiedyś kolej żelazną z Pałacu Granitowego do Przystani Balonowej, a z linją boczną prowadzącą do góry Franklina!
I zacny marynarz wierzył sam święcie w to co mówił! Co to może wyobraźnia, gdy się przyłączy do niej ufność.
Ażeby jednak nie przesadzić, powiemy, że byle jakie zwierzę do zaprzęgu byłoby zadowoliło Pencroffa, a ponieważ Opatrzność miała dla niego pewną słabość, więc nie długo dała mu czekać.
Pewnego dnia, było to 23go grudnia, usłyszano nagle Naba krzyczącego, a Topa szczekającego na wyścigi. Osadnicy zatrudnieni właśnie w „dymnikach“ przybiegli co tchu, obawiając się jakiego nieszczęścia.
Cóż ujrzeli? Oto dwa piękne duże zwierzęta, które nieroztropnie zapędziły się aż na terasę, przeszedłszy po niezamkniętym właśnie mostku. Patrząc na nie, rzekłbyś: dwa konie, lub co najmniej dwa osły, samiec i samica, o smukłych kształtach, maści izabelowej, z białemi nogami i białym ogonem, z czarnemi pręgami na głowie, karku i grzbiecie. Szły spokojnie, nie zdradzając najmniejszego niepokoju i bystremi oczami spoglądały na tych ludzi, w których nie upatrywały jeszcze przyszłych swych panów.