Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

drogocenne. Do dzieła więc, a dałby Bóg, żebyś się nie omylił!
Harbert nie omylił się wcale. Rozłamał łodygę jednego z tych sagowców, składającą się z gruczołkowatej tkanki i zawierającą pewną ilość mączkowatego szpiku, poprzerzynanego drzewiastemi pręcikami, pręciki te zaś przeplatane były drzewiastemi obrączkami koncentrycznie poukładanemi. Mączka ta zmięszaną była ze sokiem roślinnym posiadającym smak nader nieprzyjemny, sok ten jednak łatwo można było wydusić. Włóknista ta materja była rzeczywistą mąką, i to przedniejszego gatunku, nader pożywną, której wywóz wzbraniały niegdyś prawa japońskie.
Cyrus Smith i Harbert, obejrzawszy dokładnie stronę lasu, w której rosły te sagowce i opatrzywszy takowe znakami, powrócili sami do Pałacu Granitowego i obwieścili towarzyszom nowe odkrycie.
Nazajutrz osadnicy udali się na zbiór sagowców, a Pencroff, który coraz bardziej entuzjazmował się wyspą, rzekł do inżyniera:
— Czy wierzysz pan w to, panie Cyrus, że istnieją wyspy dla rozbitków?
— Co pod tem rozumiesz, Pencroffie?
— Rozumiem to, że istnieją wyspy stworzone umyślnie po to, aby w ich pobliżu mogły się wygodnie rozbijać okręta, wyspy takie, na których biedni rozbitki zawsze dadzą sobie radę!