spodziewanie zjawił się w pobliżu wyspy jaki okręt, osadnicy nasi byliby go przywołali znakami i byliby porzucili wyspę!... Tymczasem cieszyli się pomyślnym swym losem, i raczej lękali się, niżeli pragnęli zdarzenia mogącego przerwać błogi ten stan.
Lecz któryż człowiek na świecie może sobie pochlebiać, że przykuł do siebie szczęście i czuć się bezpiecznym od jego kaprysów!
Bądź co bądź wyspa ta, którą osadnicy nasi zamieszkiwali już przeszło od roku, nieraz stanowiła przedmiot ich pogadanek, i pewnego dnia zrobili spostrzeżenie, które pociągnęło za sobą później ważne następstwa.
Było to 1. kwietnia, w niedzielę wielkanocną, którą Cyrus Smith z towarzyszami swoimi święcili odpoczynkiem i modłami. Dzień był tak pogodny, jak bywają czasem na półkuli północnej dnie październikowe.
Wieczorem, po objedzie, zgromadzili się wszyscy pod werandą, nad brzegiem Wielkiej Terasy, i przypatrywali się cieniom nocnym powstającym na widnokręgu. Nab podał kilka filiżanek owej nalewki przyrządzonej z ziarnek bzu, a zastępującej miejsce czarnej kawy. Rozmawiano o wyspie i jej odosobnionem położeniu wśród wód Cichego Oceanu, gdy nagle oderwał się Gedeon Spilett w te słowa:
— Kochany Cyrusie, czy od czasu kiedy posiadamy sekstant, który znaleźliśmy w skrzyni, zdejmowałeś na nowo położenie naszej wyspy?
— Nie, nie robiłem tego, odparł inżynier.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.