Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

— Byłżeby to tytoń?
— Tak jest. Chociaż nie pierwszego gatunku, ale zawsze tytoń!...
— Ach!... ten poczciwy Pencroff! Tożto się ucieszy! No, ależ on nie wypali wszystkiego, do djabła, i dla nas coś przecież zostawi!...
— Ach, co za myśl, panie Spilett — zawołał Harbert. — Nie mówmy nic Pencroffowi, zostawmy sobie czas do przyrządzenia tych liści, a jednego pięknego poranku podajmy mu fajkę, nabitą po sam wierzch!
— Zgoda, Harbercie, a tego dnia nasz zacny towarzysz niczego już więcej nie będzie pragnął na tym świecie!
Korespondent i Harbert zrobili porządny zapas drogocennej rośliny i powrócili do Granitowego Pałacu, kryjąc swoją zdobycz tak ostrożnie, jak gdyby to była kontrabanda, a Pencroff najokrutniejszym z celników.
Cyrusa Smitha i Naba przypuszczono do tajemnicy. Marynarz zaś ani podejrzywał niczego, przez cały ten długi czas, jakiego było nieodzownie potrzeba do wysuszenia owych cienkich listków, siekania ich i upalenia na gorących kamieniach. Trwało to przez dwa miesiące i nie zwróciło uwagi Pencroffa, tak bowiem był zajęty robotą statku, iż powracał do Pałacu Granitowego tylko w godzinach pożywienia.
Raz jeszcze jednakże, pomimo wszystkiego, ulubiona praca jego została przerwaną, przygodą rybacką, w której wszyscy osadnicy wzięli gorący udział.