Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

dotąd nie widzieli. Zresztą, ponieważ nie możemy się do tego hultaja zbliżyć, nie mówmy już o nim!
I marynarz powrócił do swojej pracy, nie bez głębokiego westchnienia żalu, bo w każdym marynarzu siedzi rybak, a jeżeli roskosz rybołowstwa pozostaje w prostym stosunku do wielkości zdobyczy, wystawić sobie można, co czuje wielorybnik w obec wieloryba!
I gdyby to tylko chodziło o roskosz! Ale nie było nikomu tajnem, że podobna zdobycz przyniosłaby znakomitą korzyść osadzie, oliwa bowiem, tłuszcz i fiszbin zdałyby się były na tyle rzeczy!
I oto zaszedł ten szczególny wypadek, że spostrzeżony wieloryb widocznie uparł się nie opuścić wód wyspy. Czy to więc z okien Pałacu Granitowego, czy z wielkiej Terasy, Harbert i Gedeon Spilett, nie będąc na polowaniu, Nab, mimo całego zajęcia swoją kuchnią, nie puszczali z rąk lunety i obserwowali wszystkie ruchy zwierzęcia. Wieloryb głęboko zapędziwszy się w obszerną zatokę Unji, przerzynał ją szybko od przylądka Szczęki aż do przylądka Ostrego Szponu, popychając się swoją płetwą ogonową, olbrzymio potężną, na której oparty, poruszał się w podskokach z szybkością dochodzącą niekiedy do dwunastu mil na godzinę. Czasami także zbliżał się tak do wysepki, że można mu było przyjrzeć się dokładnie. Był to rzeczywiście wieloryb australski, całkiem czarny, z głową bardziej spłaszczoną niż u wielorybów północnych.