Prawdopodobnem tedy było, że nie łatwo zdoła się z krytycznej owej pozycji wydobyć.
W każdym razie jednak należało się spieszyć, dla przecięcia mu odwrotu w razie potrzeby.
Biegli więc co tchu z drągami i oszczepami, przebyli most na Dziękczynnej, zeszli z prawego brzegu rzeki, weszli na piaski nadmorskie i najdalej w dwadzieścia minut potem, znaleźli się przy olbrzymiem zwierzęciu, nad którem roiły się już całe stada ptactwa.
— Co za potwór! — zawołał Nab.
I wyrażenie to miało słuszność po sobie — był to bowiem wieloryb australski, długi na dwadzieścia cztery stóp, olbrzym w swoim rodzaju, ważący niewątpliwie najmniej sto pięćdziesiąt tysięcy funtów!...
Rzecz dziwna jednakże — nie poruszał się i nie próbował dostać się do wody, przy pełnem jeszcze morzu!...
Osobliwość ta wyjaśniła się wkrótce osadnikom, gdy po odpływie obeszli zwierzę naokoło.
Wieloryb nie żył już, z prawego boku wystawała mu harpuna.
— Znajdują się więc wielorybnicy w tych stronach?... odezwał się Gedeon Spilett, ujrzawszy harpunę.
— A to czemu?... — spytał marynarz.
— Ponieważ ta harpuna trzyma się dotąd jeszcze w boku zwierzęcia.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.