Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

Widzicie te fiszbiny, moi przyjaciele — otóż, gdy przyjdzie mróz, zagnę je, obleję wodą i wystawię na mróz, ażeby gruba warstwa lodu okryła i wzmocniła to zagięcie. Potem rozrzucę je po śniegu, pokrywszy je jeszcze poprzednio warstwą tłuszczu.
Cóż się zdarzy, jeżeli zgłodniałe zwierzę jakie połknie jednę z tych pastek? Oto ciepło jego żołądka roztopi lód, a fiszbin nagle wyprężony, zaostrzonemi swemi końcami na wskróś je przebije.
— To mi pomysł co się nazywa! — zawołał Pencroff.
— I który zaoszczędzi nam kul i prochu — odrzekł Cyrus Smith.
— To więcej warte niż doły!... dodał Nab.
— Czekajmy więc zimy!
— Czekajmy zimy.
Wśród tego budowa statku posuwała się wciąż naprzód i przy końcu miesiąca, odylowanie było już na pół gotowe. Można już było poznać, że formy statku będą wyborne do użytku na morzu.
Pencroff pracował z niezrównanym zapałem i potrzeba było zaiste jego potężnej natury do oparcia się tylu trudom. Ale towarzysze przygotowali mu w tajemnicy nagrodę za tyle mozołu, i 31go maja, nasz marynarz miał doznać jednej z największych roskoszy w swojem życiu.
Dnia tego, przy końcu objadu, w chwili gdy Pencroff podnosił się od stołu, uczuł, że czyjaś ręka opiera mu się na ramieniu.