wełny, potrafił bowiem zręcznie skorzystać z siły mechanicznej, dotychczas nie wyzyskanej, z siły wodospadu staczającego się na wybrzeże. Jemu powierzył obracanie młyna foluszowego.
Nic nad to nie było prostszego. Drzewo zaopatrzone w śruby, podnoszące i zniżające z kolei pionowe tłuczki, cebrzyki na wełnę, w które tłuczki spadały, wreszcie rusztowanie z drzewa obejmujące sobą i wiążące ten cały system — oto cała machina, taka, jaka istniała przez wieki, aż do chwili, gdy wpadnięto na pomysł zastąpienia tłuczków cylindrami cisnącemi, i poddania materjału nie już operacji młócenia, ale prawdziwego rozpłaszczania.
Całe to działanie pokierowane przez Cyrusa Smitha, udało się najwyborniej. Wełna, — poprzednio nasiąknięta roztworem mydłowatym, mającym z jednej strony ułatwić ześlizgiwanie się jej, zbliżenie, powiększyć ściśliwość, rozmiękczyć ją, a z drugiej zapobiedz uszkodzeniu jej w czasie młócenia — wyszła z młyna pod formą grubego arkusza pilśni. Pręgi i szorstkości, istniejące z natury na każdem włókienku, tak dobrze poszczepiały i pozaplątywały się z sobą, iż utworzyła się z nich materja zarówno dobra na odzież, jak na kołdry i koce. Widać było, że to nie merynos, ani muszlin, ni kaszmir szkocki, ni kort, ni ryps, ni atłas-chiński, ni orlean, ni alpaga, ni sukno, ani też flanela! Była to „pilśń lincolnijska“ — i wyspa Lincolna pozyskała z nią jedną gałęź przemysłu więcej.
Osadnicy uzyskali tedy, okrom dobrej odzie-
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.