Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

niemy na nim wyspę naszą — zrobimy to bowiem razem — wystawiam sobie, mówię, że nie będziesz się pan wahał puścić mnie w podróż. Nie kryję panu, że ten twój statek będzie arcydziełem!...
— Powiedz przynajmniej: „nasz statek“, Pencroffie! — odrzekł inżynier, rozbrojony na chwilę.
Tak skończyła się ta rozmowa, aby rozpocząć się później, bez zmiany przekonań inżyniera lub marynarza.
Pierwsze śniegi spadły przy końcu czerwca. Poprzednio już zagroda dla bydła zaopatrzoną została obficie we wszelkie zapasy żywności i przestała wymagać codziennych odwidzin; postanowiono jednak, iż nigdy nie przejdzie tydzień, aby ktoś się tam nie wybrał.
Doły pokopano znowu i zrobiono próbę z pastkami pomyślanemi przez Cyrusa Smitha. Fiszbiny, nagięte, ukryte w futerale z lodu i okryte z wierzchu grubą warstwą tłuszczu, rozrzucono po kraju lasu, w miejscu, kędy zwykle przechodziły zwierzęta dążące do jeziora.
Ku wielkiemu zadowoleniu inżyniera, pomysł ten zapożyczony od myśliwców aleuckich, udał się doskonale. Z tuzin lisów, kilka dzików i nawet jaguar, dało się nań złapać — a po zgonie tych zwierząt, przekonano się, że żołądek ich na wskróś był przebity przez nagle wyprężone fiszbiny.
Tu mieści się próba, którą należy zapisać; było to bowiem pierwsze ze strony osadników