Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

sali, podnieśli się na okrzyk Naba i pobiegli do izby przeznaczonej dla Jowa.
— Co się stało? — spytał korespondent.
— Patrzajcie! — odrzekł Nab, wybuchając hucznym śmiechem.
I cóż ujrzeli? Oto pana Jowa, który palił spokojnie i poważnie fajkę, przykucnąwszy jak Turek w drzwiach Granitowego Pałacu.
— Moja fajka! — zawołał Pencroff. — On wziął moją fajkę! Ach mój dzielny Jowie, ofiaruję ci ją w podarku! Pal, mój przyjacielu, pal!
A Jow puszczał gęste głęby dymu, co zdawało się sprawiać mu nieporównane roskosze.
Cyrusa Smitha nie zadziwił bynajmniej ten wypadek; owszem zacytował liczne przykłady oswojonych małp, dla których palenie tytoniu stało się nałogiem.
Od tego dnia pan Jow miał własną swoją fajkę, ex-fajkę marynarza, którą mu zawieszono w jego pokoju wraz z zapasem tytoniu. On sam ją sobie nakładał, zapalał od żarzącego się węgla i zdał się być najszczęśliwszym z czwororękich. Zgadnie każdy, że ta wspólność gustów ścieśniła tylko owe węzły serdecznej przyjaźni wiążące już oddawna zacną małpę i poczciwego marynarza.
— Kto wie, czy to nie człowiek — mawiał nieraz Pencroff do Naba. — Czyżbyś się zdziwił, gdyby Jowowi przyszła kiedykolwiek ochota zagadania do nas?
— Dalipan, nie — odpowiadał Nab. — Jeżeli mnie co dziwi, to to właśnie, że dotąd jeszcze