Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trudno to sprawdzić, a wreszcie dowiemy się o tem wkrótce! odparł Cyrus Smith.
Podczas tej rozmowy Pencroff nie próżnował. Zmienił bieg statku, a Bonawentura całą piersią prując fale, mknął pełnemi żaglami ku przylądkowi Ostrego Szponu. Każdy dumał o rozbitku z wyspy Tabor. Czy jeszcze czas go ocalić? Było to wielkiej wagi zdarzenie w życiu naszych osadników! Oni sami byli także rozbitkami, lecz zachodziła obawa, że tamtemu mniej od nich sprzyjało szczęście, więc obowiązkiem ich było pospieszyć z pomocą nieszczęśliwemu.
Opłynęli dokoła przylądek Ostrego Szponu i o godzinie czwartej zarzucił Bonawentura kotwicę u ujścia Dziękczynnej.
Tego wieczora omówiono szczegóły nowej wyprawy. Zdawało się właściwem, ażeby Pencroff z Harbertem, jako świadomi żeglugi, sami podjęli tę podróż.
Wyruszywszy nazajutrz t. j. 11go października, mogli stanąć na miejscu 13go za dnia, przy wietrze bowiem, jaki panował, czterdzieści ośm godzin wystarczało do przebycia stu pięćdziesięciu milowej przestrzeni. Licząc jeden dzień pobytu na wyspie, a trzy lub cztery dni napowrót można było przypuścić, że 17go października będą z powrotem na wyspie Lincolna. Pogoda była piękna, barometr zwolna się podnosił, wiatr zdawał się stałym, wszystko sprzyjało przedsięwzięciu tych zacnych ludzi, których obowiązek ludzkości powoływał z dala od ich wyspy.
Tak więc postanowiono, że Cyrus Smith,