Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

wał rozbitek, któremu na pomoc spieszyli? Co to był za człowiek? Czy towarzystwo jego nie zamąci spokoju osady dotąd tak zgodnie żyjącej? Czy przystanie wreszcie na to, by swoje teraźniejsze więzienie zamienić na inne? Zagadki te, które dzień następny miał niewątpliwie roztrzygnąć, spłaszały sen z ich powiek, i od pierwszego świtania wytężali wzrok i wodzili nim kolejno po całym widnokręgu zachodnim.
— Ziemia! zawołał Pencroff około godziny szóstej zrana.
Ponieważ niepodobna było przypuszczać, ażeby się Pencroff omylił, więc musiała to być ziemia niewątpliwie.
Łatwo wystawić sobie radość małej załogi Bonawentury! Za kilka godzin staną na wyspie!
Wyspa Tabor, rodzaj płaskiego wybrzeża wynurzającego się zaledwie z fal morza, nie była oddaloną więcej jak na piętnaście mil. Przylądek Bonawentury, posunięty nieco ku południowi wyspy, górował nad nią sam jeden, i w miarę jak słońce wychylało się na wschodzie, tu i ówdzie pojedyncze szczyty stawały się wyrazistemi.
— To wysepka o wiele mniejsza od wyspy Lincolna, zauważył Harbert, i podobnie jak ona zawdzięcza swe istnienie zapewne jakiejś formacji podwodnej.
O godzinie jedenastej z rana Bonawentura oddalony był od wyspy nie więcej jak na dwie mile, a Pencroff szukając przejścia ku wylądowaniu, posuwał się z jak największą ostrożnością po tych nieznanych wodach.