łącznie, kozy i bezrogie, które jak łatwo było rozpoznać należały do gatunku europejskiego. Bezwątpienia jakiś okręt, który wypłynął na połów wielorybów, zostawił je na wyspie, gdzie się szybko rozmnożyły. Harbert postanowił jedną lub dwie pary tych zwierząt zabrać żywcem na wyspę Lincolna.
Nie podlegało zatem żadnej wątpliwości, że niegdyś ludzie zwidzili byli tę wysepkę. Dobitniej jeszcze świadczyły o tem ścieżki wydeptane wśród boru, drzewa pościnane siekierą i widoczne wszędzie ślady ludzkiej pracy; ale te drzewa nawpół już zgniłe, ścięte były jeszcze przed wieloma laty, karby od siekiery porastał mech, wysokie i gęste zarośla zarastały ścieżki, które ledwie można było rozpoznać.
— Dowodzi to jednak, zauważył Gedeon Spilett, że ludzie nie tylko wylądowali byli kiedyś na tej wysepce, ale ją przez jakiś czas zamieszkiwali. Pytanie teraz: co to byli za ludzie? Ilu ich było? Ilu ich jeszcze zostało?
— Dokument, odezwał się Harbert, wspomina tylko o jednym rozbitku.
— Więc jeśli dotąd znajduje się on na tej wyspie, niepodobna, abyśmy go nie odszukali!
Ruszono więc dalej w drogę. Marynarz z towarzyszami swoimi przerzynali oczywiście ukośnie wyspę i tem samem szli brzegiem strumienia, który pędził ku morzu.
Podczas gdy zwierzęta pochodzenia europejskiego i niektóre ślady ludzkiej pracy dowodziły bezsprzecznie, że był już kiedyś człowiek
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.