Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

przez wilgoć; w jednym rogu stało kilka narzędzi, rydel, motyka, kilof, dwie strzelby myśliwskie, z tych jedna złamana; na półce zrobionej z deski nietknięta jeszcze baryłka prochu, baryłka śrótu i kilka pudełek kapsli; wszystko to pokryte było grubą warstwą pyłu, przez długie może lata nagromadzoną.
— Nie ma nikogo, odezwał się korespondent.
— Nikogo! powtórzył Pencroff.
— Dawno już nikt w tej izbie nie mieszkał, — zauważył Harbert.
— Zapewne, że bardzo dawno! — odparł korespondent.
— Panie Spilett, odezwał się wtedy Pencroff, zamiast wracać na pokład, sądzę, że lepiej przepędzić noc w tej chałupie.
— Masz słuszność, Pencroffie, odparł Gedeon Spilett, a jeśli właściciel jej powróci, ha! to sądzę, że nie będzie się gniewać, gdy znajdzie miejsce zajęte!
— Nie wróci on! — rzekł marynarz przecząco potrząsając głową.
— Sądzisz, że opuścił wyspę? zapytał korespondent.
— Gdyby ją był opuścił, byłby zabrał ze sobą broń i te narzędzia, odparł Pencroff. Wszak wiesz pan, jaką wartość przywiązują rozbitki do przedmiotów, które zdołali ocalić z rozbicia.
— Nie! nie! powtórzył marynarz głosem pełnym głębokiego przekonania, nie! on nie opuścił wyspy! Gdyby był ztąd odpłynął na czółnie,