które sam sobie sporządził, tem mniej nie byłby zostawił tu tych przedmiotów tak wielce niezbędnych! Nie! on jest tu na wyspie!
— Żywy?... zapytał Harbert.
— Żywy albo umarły. Lecz jeśli umarł, to przecież, sądzę, że nie pogrzebał sam siebie, odparł Pencroff, i w takim razie znajdziemy przynajmniej jego zwłoki!
Zgodzono się zatem noc tę przepędzić w opuszczonej chałupie, którą wiązką drzewa znalezioną w kącie, można było dostatecznie ogrzać. Zamknąwszy drzwi, Pencroff, Harbert i Gedeon Spilett usiedli na ławie, nie wiele mówiąc, lecz zato wiele rozmyślając. Znajdowali się wszyscy w usposobieniu, w którem człowiek wszystko przypuszcza i wszystkiego się spodziewa i chciwem uchem łowili każdy szelest pochodzący z dworu. I gdyby nagle drzwi się były otwarły i gdyby ujrzeli przed sobą obcego człowieka, nie byłoby ich to ani trochę zdziwiło, pomimo, że chałupa ta świadczyła o najzupełniejszem opuszczeniu, i każdej chwili gotowi byli uścisnąć dłoń tego człowieka, tego rozbitka, tego nieznajomego przyjaciela, którego przyjaźne serca oczekiwały!
Ale żaden szmer nie dał się słyszeć, drzwi się nie otwierały, i tak upływała jedna godzina za drugą.
Jakże długą wydawała się ta noc marynarzowi i jego towarzyszom! Harbert sam jeden spał przez dwie godziny, bo w jego wieku sen jest koniecznością. Wszystkim trzem spieszno było ze świtem rozpocząć na nowo poszukiwania
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.