i przetrząść wysepkę od końca do końca, aż do najskrytszych jej zakątków! Wnioski wysnute przez Pencroffa były zupełnie słuszne i niepodlegało prawie żadnej wątpliwości, że skoro chata była pustą a przyrządy, broń i narzędzia dotąd w niej się znajdowały, mieszkaniec jej musiał zginąć. Wypadało zatem odszukać jego zwłoki i pochować je przynajmniej po chrześcijańsku.
Zaświtał dzień. Pencroff i towarzysze jego przystąpili bezzwłocznie do ściślejszych oględzin całego mieszkania.
Mieszkanie to zbudowane było w miejscu zaiste szczęśliwie dobranem, za niewielkim pagórkiem, który zasłaniało pięć lub sześć wspaniałych gumowców. Przed frontem mieszkania wyciętą była między drzewami szeroka polana, odsłaniająca widok aż na morze. Mały trawnik otoczony drewnianą walącą się poręczą, prowadził do brzegu, skąd na lewo znajdowało się ujście strumienia.
Chata ta zbudowaną była z desek, i nietrudno było rozpoznać, że deski te pochodziły z pudła lub z pomostu okrętowego. Ztąd wynikało prawdopodobieństwo, że jakiś okręt strzaskany wyrzucony został na brzeg wyspy, że przynajmniej jeden człowiek z załogi ocalał, i że człowiek ten, mając potrzebne narzędzia, ze szczątków okrętu wybudował to mieszkanie.
Przypuszczenie to okazało się jeszcze prawdziwszem, gdy Gedeon Spilett, obszedłszy dokoła całą chatę, dostrzegł na jednej z desek — wyjętej
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.