prawdopodobnie z pawiljonu rozbitego okrętu — następujące litery na wpół zatarte:
— Brytanja! zawołał Pencroff, gdy go przywołał korespondent, — nazwa ta jest wspólną wielu statkom, i nie byłbym w stanie po niej osądzić, czyli okręt ów był angielski czy amerykański!
— Mniejsza z tem, Pencroffie!
— Zapewne że mniejsza z tem, odparł marynarz, i ów rozbitek, który sam jeden ocalał z załogi, może liczyć na pomoc, naszą do jakiejkolwiek należałby narodowości! Lecz zanim rozpoczniemy dalsze poszukiwania wróćmy w pierw do Bonawentury!
Pencroffa ogarnął był jakiś niepokój o los statku. A jeśli wyspa mimo to była zamieszkałą, i jeśli który z mieszkańców go opanował... Ale na tę myśl tak nieprawdopodobną wzruszył Pencroff ramionami.
Bądź co bądź jednak marynarz rad był zjeść śniadanie na pokładzie statku. Prowadziła doń droga utorowana i niedaleka — zaledwie milka. Ruszono więc niezwłocznie, wodząc po drodze pilnem okiem po lesie i zaroślach, przez które setkami pomykały kozy i bezrogie.
W dwadzieścia minut później Pencroff i towarzysze jego ujrzeli wschodnie wybrzeża wyspy i Bonawenturę stojącego na kotwicy, która silnie wgryzła się w piasek.
Pencroff mimowoli odetchnął z zadowoleniem całą piersią. Bądź co bądź statek ten był