Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

i wzroku przenikać do głębi ten umysł strętwiały. Pomagali mu w tem czasem ten, czasem ów towarzysz, a czasem wszyscy razem. Najczęściej rozmawiali o rzeczach dotyczących żeglarstwa, które więcej od innych musiały obchodzić żeglarza. Chwilami zdawało się, że nieznajomy zwracał niby uwagę na to, co mówiono, i wkrótce przyszli osadnicy nasi do przekonania, że ich poczęści rozumie. Czasami nawet twarz jego przybierała wyraz niezmiernie bolesny, co świadczyło o wewnętrznem cierpieniu, gdyż twarz jego nie mogła kłamać do tego stopnia; mimo to milczał ciągle, chociaż kilka razy zdawało się, jakoby z ust jego wymknęło się słów kilka.
Bądź co bądź, ta biedna istota była spokojną i smutną! Ale czy spokój ten nie był tylko pozornym? Czy smutek ten nie był tylko skutkiem niewoli? Na to niepodobna było jeszcze odpowiedzieć. Ponieważ patrzał tylko na pewne przedmioty i to w obrębie ograniczonym, ponieważ zostawał w ciągłej styczności z osadnikami, do których musiał w końcu przywyknąć, żadnych nie miał potrzeb, lepiej był żywiony, lepiej odziany, więc natura jego fizyczna musiała się zwolna odmienić, ale czy to był ogień nowego życia, który go przenikał, czyli też, ażeby użyć wyrazu, który właśnie do niego dał się zastosować, przyswajał się tylko jak zwierzę do swojego pana? Była to kwestja nadzwyczaj ważna i Cyrus Smith niecierpliwił się, ażeby ją coprędzej rozwiązać, lecz nie chciał naglić chorego! Dla niego