Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.

Spilett — łatwo przypuścić, że nie pobudza w nim chęci do ucieczki!
— Tak jest — odparł Cyrus Smith — trzeba go zawieść na terasę, na brzeg lasu. Z tej próby prędzej da się coś wywnioskować.
— Zresztą nie będzie mógł uciec — zauważył Nab — bo wszystkie mosty są zwiedzione.
— O! właśnie też miałby się czem odstraszyć, to takim strumyczkiem, jak Potok Glycerynowy? — zawołał Pencroff. — Jednym susem by go przeskoczył!
— Obaczymy — odparł Cyrus Smith, który nie spuszczał oka ze swojego pacjenta.
Zaprowadzono go teraz ku ujściu Dziękczynnej, i lewym brzegiem rzeki weszli wszyscy na Wielką Terasę.
Przybywszy w to miejsce, gdzie się zaczynały pierwsze wspaniałe drzewa boru, których liście z lekka kołysał wietrzyk, nieznajomy zdawał się połykać chciwie tę woń przejmującą, rozlaną w powietrzu, i głębokie westchnienie wydarło się z jego piersi!
Osadnicy stali z tyłu, gotowi zatrzymać go przy pierwszym kroku do ucieczki!
I w samej rzeczy biedna istota już-już miała się rzucić w potok dzielący ich od lasu, skupił nogi do skoku jak sprężynę.... lecz w tej samej prawie chwili cofnął się nazad, przykląkł na wpół, i duża łza spłynęła mu po twarzy!
— A! płaczesz! — zawołał Cyrus Smith — więc jesteś znów człowiekiem!