Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.

żyniera, a gdy go Cyrus Smith chciał ująć za rękę, odskoczył gwałtownie od niego.
— Mój przyjacielu, rzekł mocniejszym głosem Cyrus Smith, patrz mi w oczy, ja chcę tego!
Nieznajomy podniósł wzrok na inżyniera i zdawał się pozostawać pod wpływem jego, jak magnetyzowany pod urokiem magnetyzera. Chciał uciekać. Lecz w tem zaszła w twarzy jego dziwna odmiana. Wzrok jego miotał błyskawice. Słowa tłoczyły mu się do ust. Nie mógł się dłużej powstrzymać!... Wreszcie, założywszy ręce na krzyż, przytłumionym głosem odezwał się do Cyrusa Smitha:
— Coście wy za jedni?
— Rozbitki, tak jak ty, odparł inżynier, głęboko wzruszony. Przywiedliśmy cię tutaj między twoi bliźnich.
— Moich bliźnich!... Nie mam żadnych bliźnich!
— Znajdujesz się między przyjaciołmi...
— Przyjaciołmi!... moimi przyjaciołmi! zawołał nieznajomy kryjąc twarz w dłonie... Nie... przenigdy... puśćcie mnie! puśćcie!
Po tych słowach uciekł w stronę terasy, i tam stał długo nieruchomy.
Cyrus Smith udał się do swoich towarzyszy i opowiedział im co się stało.
— W samej rzeczy! jest jakaś tajemnica w życiu tego człowieka, rzekł Gedeon Spilett, i zdaje się, że jeżeli powrócił do człowieczeństwa, to drogą wyrzutów sumienia...