dzieli, czego się mamy trzymać. Ja sądzę, że ten nieszczęśliwy wiele cierpiał, że ciężko odpokutował swe winy, jakiekolwiek one były, i że chęć wyspowiadania się i wywnętrzenia z wszystkiego pali mu piersi. Nie napierajmy na niego, by nam opowiedział swoją historję! On niezawodnie sam to kiedyś uczyni, a wtedy będziemy wiedzieli jak nam wypadnie postąpić. Zresztą on sam tylko może nas oświecić, czyli posiada więcej niż nadzieję, czyli posiada pewność, że kiedyś będzie mógł powrócić do ojczyzny, o czem ja wątpię!
— Czemu? zapytał korespondent.
— Dlatego, bo gdyby był tego pewnym, że po jakimś oznaczonym czasie odzyska napowrót wolność, byłby był oczekiwał godziny oswobodzenia i nie byłby był rzucał do morza owego dokumentu. Nie, prawdopodobnem jest raczej, że był skazanym na dożywotnie wygnanie na tej wysepce, i że nigdy już nie miał ujrzeć swoich ziomków!
— Jednak jest w tem coś, czego nie umiem sobie wytłumaczyć, zauważył marynarz.
— Cóż takiego?
— Jeżeli ten człowiek już od dwunastu lat znajdował się na wyspie Tabor, to można śmiało przypuścić, że od kilku już lat znajdował się w tym stanie zdziczenia, w jakim go znaleźliśmy!
— To być może, odparł Cyrus Smith.
— A w takim razie musiałby był ów dokument napisać już kilka lat temu!
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.