troszcząc się wcale oto, że zwierz zatapiał mu w ciało pazury, pchnął go nożem w samo serce.
Jaguar padł. Nieznajomy odepchnął go nogą i już chciał uciekać w chwili, gdy osadnicy przybyli na pole walki, lecz Harbert, tuląc się do niego, zawołał:
— Nie! nie! pan tak nie odejdziesz!
Cyrus Smith przystąpił do nieznajomego, który zmarszczył brwi na jego widok. Krew mu ciekła z ramienia z pod potarganej odzieży, lecz on ani zważał na to.
— Przyjacielu, rzekł doń Cyrus Smith, zaciągnęliśmy w obec ciebie dług wdzięczności. Dla ocalenia życia naszego dziecka, naraziłeś twoje własne!
— Moje życie! szepnął nieznajomy. Co ono warte? Mniej niż nic!
— Jesteś raniony?
— Mniejsza z tem.
— Chcesz mi podać dłoń twoję?
I w chwili gdy Harbert chciał uchwycić tę dłoń, która go ocaliła, nieznajomy skrzyżował obie ręce, pierś mu się wydęła, wzrok jego się zaćmił, zdawało się, że chce uciekać; lecz przezwyciężywszy się gwałtem, zapytał głosem szorstkim:
— Coście wy za jedni? i czem chcecie być dla mnie?
Temi słowami po raz pierwszy zapytywał osadników o ich dzieje. Zdawało się prawdopodobnem, że wysłuchawszy je, opowie potem swoje własne.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.