wyspa Lincolna leżała zdala od dróg, których się trzymają okręty, co więcej była całkiem nieznaną — czego zresztą dowodziły mapy jeograficzne — gdyż w braku nawet portu, źródłowiska wody słodkiej, jakie posiadała, powinne były w przeciwnym razie ciągnąć okręty potrzebujące odświeżyć swe zapasy wody. Lecz otaczające ich morze było zupełnie puste, jak daleko wzrok sięgał, i osadnicy w urzeczywistnieniu swej nadziei powrotu do ojczyzny nie mogli liczyć na nikogo, prócz siebie samych.
Był jednak jeszcze jeden środek ratunku, i właśnie o nim rozprawiali osadnicy jednego z pierwszych dni kwietnia, zgromadziwszy się w wielkiej sali Pałacu Granitowego.
Była właśnie mowa o Ameryce, o kraju rodzinnym, którego tak mało mieli nadziei ujrzyć raz jeszcze.
— Jeden, jedyny sposób na pewne, jaki nam zostanie do wydobycia się z wyspy Lincolna, mówił Gedeon Spilett, będzie zbudować okręt tak duży, aby mógł wytrzymać kilkuset milową podróż na morzu. Zdaje mi się, że skoro się potrafiło zrobić szalupę, potrafi się zrobić i okręt!
— I że skoro dopłynęło się do wyspy Tabor, dopłynie się i do wysp Pomotuańskich! dorzucił Harbert.
— Nie powiem że nie, odparł Pencroff, który we wszystkich kwestjach marynarskich miał zawsze głos przeważny, — nie powiem że nie, chociaż to nie jest bynajmniej to samo, popłynąć
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/299
Ta strona została uwierzytelniona.