Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/308

Ta strona została uwierzytelniona.

I Bonawentura przysunął się jak można było najbliżej do skał nadbrzeżnych. Być może, że znajdowała się między niemi jaka jaskinia, którą należało przeszukać? Lecz Cyrus Smith nie dostrzegł żadnej jaskini, ani wklęsłości, któraby służyć mogła za schronienie jakiemukolwiek stworzeniu, fale bowiem morskie płukały same podnóże tych skał. Wkrótce Top przestał szczekać i statek oddalił się znów kilkadziesiąt sążni od brzegów.
W północno-zachodniej części wyspy brzegi zaczęły być znów płaskie i piaszczyste. Tu i ówdzie rosły z rzadka drzewa na moczarowatej nizinie, którą przedtem już poznali byli osadnicy. Gwałtowne przeciwieństwo między tamtą okolicą tak odludną i pustą stanowiła ta, ożywiona mirjadami morskiego ptactwa.
Wieczorem Bonawentura rzucił kotwicę w lekkim załomie, który tworzył w tym miejscu brzeg, na północy wyspy przy samym lądzie, ponieważ morze było tu dość głębokie. Noc upłynęła jako tako, wiatr bowiem zamierał, że się tak wyrazimy, z ostatniem promieniem słońca, i ożywiał się dopiero na nowo z pierwszym brzaskiem dnia.
Ponieważ łatwo było wylądować, więc tego poranka, fachowi myśliwcy osady, to jest Harbert z Gedeonem Spilettem, wyszli na dwugodzinną przechadzkę, z której powrócili z wieńcem dzikich kaczek i bekasów. Top dokazywał cudów, i dzięki jego gorliwości i zręczności, ani jedna sztuka zwierzyny nie przepadła.