Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/318

Ta strona została uwierzytelniona.

najmniejszego wyskoku, na którymby pasażerowie mogli wylądować.
Pencroff pocieszał się, twierdząc, że w razie potrzeby możnaby za pomocą miny wydrążyć tę ścianę, a ponieważ nie było co dłużej robić w tej przystani, skierował więc statek ku szyi, i wypłynął znów na morze około godziny drugiej z południa.
— Uff! odsapnął Nab z wyrazem szczerego zadowolenia.
Zdawało się rzeczywiście, że poczciwemu murzynowi niesamowicie było w tej olbrzymiej paszczy!
Od przylądka Obu Szczęk do ujścia Dziękczynnej nie było więcej jak ośm mil.
Statek płynął wprost ku Pałacowi Granitowemu, wzdłuż brzegów, w jednomilowem oddaleniu. Po olbrzymich skałach z lawy nastąpiły wkrótce owe dziwaczne wydmy piaszczyste, wśród których Cyrus Smith tak cudownym sposobem został odnalezionym, a w których gościło setkami morskie ptactwo.
Około godziny czwartej Pencroff, zostawiając na lewo róg wysepki, wpłynął do kanału dzielącego ją od wyspy, i o godzinie piątej wrył się Bonawentura kotwicą w piasek u ujścia Dziękczynnej.
Trzy dni właśnie było minęło, jak osadnicy opuścili swą zagrodę. Ayrton oczekiwał ich na brzegu, a pan Jow wyszedł na przeciwko nich, mrucząc radośnie na powitanie.
Tak więc zwidzono wybrzeża całej wyspy,