Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/320

Ta strona została uwierzytelniona.

szczając z fajki kłąb dymu. To może wyspa nasza jest także nadprzyrodzoną?
— Nie, Pencroffie, ale z pewnością tajemniczą, odparł inżynier, chybabyś ty potrafił nam wytłumaczyć to, czego ani ja, ani Spilett dotychczas nie potrafiliśmy pojąć.
— Mów pan, panie Cyrusie, odparł marynarz.
— Dobrze więc! Czy wiesz, ciągnął dalej inżynier, jakim sposobem, wpadłszy do morza, znaleziony zostałem o cztery mile w głąb wyspy, nie wiedząc sam, jak się tam dostałem?
— Może, w stanie nieprzytomnym... rzekł Pencroff.
— Nie, to się w żaden sposób nie da przypuścić, odparł inżynier. Idźmy dalej. Czy wiesz jakim sposobem zdołał Top odszukać wasze schronienie, pięć mil od pieczary, w której leżałem?
— Wrodzony instynkt psa... odparł Harbert.
— Osobliwy instynkt! rzekł korespondent, kiedy pomimo deszczu i wichru, jaki szalał owej nocy, Top przybył do „dymników“ całkiem suchy i niezabłocony!
— Idźmy dalej, rzekł inżynier. Czy rozumiesz jakim sposobem pies nasz wyrzucony został z wody, po owej walce w jeziorze z dugongiem?
— Nie, nie bardzo, przyznaję, odparł Pencroff, a ową ranę, którą dugong miał w boku, a która zdawała się pochodzić od ostrego jakiegoś narzędzia, także trudno wytłumaczyć.