Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/321

Ta strona została uwierzytelniona.

— Idźmy jeszcze dalej, rzekł Cyrus Smith. Czyście zrozumieli, przyjaciele, jakim sposobem znalazło się owo ziarno śrótu w młodym pekarysie; jakim sposobem skrzynia tak szczęśliwie wyrzuconą została na brzeg, pomimo że nigdzie śladu nie było, aby się okręt jaki rozbił; jakim sposobem butelka zawierająca dokument, przy pierwszej naszej wycieczce na morze, nadpłynęła ku nam jakby na zawołanie; jakim sposobem czółno nasze, urwawszy cumę, przypędziło samo z prądem rzeki, właśnie w chwili, gdyśmy go potrzebowali; jakim sposobem, przy napadzie małp, drabina tak szczęśliwie zsunęła się na dół z okna Pałacu Granitowego; jakim sposobem wreszcie dokument, którego Ayrton, jak twierdzi, nigdy nie pisał, dostał się w nasze ręce?
Cyrus Smith wyliczył wszystkie zadziwiające zdarzenia, jakie zaszły były na wyspie, nie przepomniawszy żadnego. Harbert, Pencroff i Nab patrzyli po sobie nie wiedząc, co na to odpowiedzieć, a szereg tych wypadków po raz pierwszy w ten sposób zestawionych, wprawił ich w największe zdumienie.
— Na honor! rzekł wreszcie Pencroff, masz pan słuszność, panie Cyrusie, trudno wytłumaczyć to wszystko.
— Otóż, przyjaciele moi, ciągnął dalej inżynier, do tych wypadków przyłączył się teraz nowy, równie niepojęty, jak tamte!
— Jakiż to wypadek, panie Cyrusie? zapytał żywo Harbert.
— Powiadasz, Pencroffie, ciągnął dalej in-