Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/326

Ta strona została uwierzytelniona.

miejsc, tak pełnych zwierzyny, był łatwy, bądź to drogą Balonową, przeszedłszy most na Dziękczynnej, bądź też okrążając do koła skały przylądka Rozbitków, i myśliwi nie oddalali się od Pałacu Granitowego nigdy więcej, jak na dwie lub trzy mile.
Tak upłynęły cztery miesiące zimowe, istotnie ostre, to jest czerwiec, lipiec, sierpień i wrzesień. W ogóle jednak Pałac Granitowy nie wiele ucierpiał od tych słot, podobnie i obora, która mniej wystawiona od terasy, a w znacznej części zakryta górą Franklina, wytrzymywała tylko ostatnie pociski wichru, którego prąd łamał się poprzednio o lasy i wysokie skały nadbrzeżne. Szkody nie były więc znaczne, a zręczna i czynna ręka Ayrtona naprawiła je wkrótce, gdy w drugiej połowie października powrócił był na kilka dni do obory.
W czasie zimy nie zaszedł żaden nowy szczególniejszy wypadek. Nie zdarzyło się nic zagadkowego, pomimo że Pencroff z Nabem chwytali chciwie każde najmniej znaczące zdarzenie, ażeby je przypisać jakieś tajemniczej przyczynie. Nawet Top z Jowem nie biegali więcej dokoła studni i nie zdradzali żadnego niepokoju. Zdawało się zatem, że szereg nadprzyrodzonych wypadków został przerwanym, chociaż często rozmawiano o nich wieczorami w Pałacu Granitowym, i utwierdzano się w postanowieniu przeszukania całej wyspy do najskrytszych i najniedostępniejszych jej zakamarków. Na chwilę jednak zdarzenie największej wagi, zdolne pociągnąć za