Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/011

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to cię sprowadza tak wcześnie, Janie Cornbutte? — zapytał zdziwiony proboszcz.
— Co mnie sprowadza?... Oto gorąca chętka, rzucenia się wam na szyję!
— Dobrze... ale to dopiéro po mszy, któréj zapewne zechcesz wysłuchać.
— Po mszy! — odrzekł z serdecznym uśmiéchem marynarz. — Ba!... ksiądz proboszcz jest najpewniejszy, że naprawdę odprawi zaraz mszą i że ja na to pozwolę?
— A dlaczegóżbym nie miał jéj odprawić? Wytłumacz-no się jaśniéj! Trzeci dzwonek już przebrzmiał.
— Przebrzmiał, czy nie — odrzekł Cornbutte, — mniejsza o to. Zabrzmi on jutro równie dobrze, a tymczasem, księże proboszczu, przypominam wam obietnicę, że pobłogosławicie własną ręką małżeństwo mojego syna Ludwika i méj siostrzenicy Maryi.
— Jakto, czy Ludwik powrócił? — zawołał radośnie kapłan.
— Prawie jakby już wrócił — odrzekł Cornbutte, zaciérając dłonie — bo równo ze wschodem słońca dano znać o zbliżaniu się naszego statku,