Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.

który niegdyś poświęciliście sami, nadając mu śliczne imię Nieustraszonego.
— Jeżeli tak, to raduję się z wami całém sercem, mój stary przyjacielu — zawołał proboszcz, zdejmując jednocześnie ornat i komżę. — Oho... przypominam ja sobie wybornie naszę umowę, dlatego téż wikary mnie tu zastąpi, a ja służę wam i oczekuję chwili przybycia dzielnego Ludwika.
— Wybornie, ja tymczasem ręczę wam, zacny księże proboszczu, że nie da on wam długo czekać o próżnym żołądku! Zapowiedzie jużeście wygłosili sami i nie potrzebujecie nic więcéj, jak tylko dać mojemu chłopcu rozgrzészenie z win, które popełnił tam, między niebem a wodą, na morzu Pólnocném. Doprawdy, cóż-to była za świetna myśl, żeby te dzieci połączyć w chwili powrotu Ludwika!... Prosto z pokładu pójdzie przed ołtarz!
— Tymczasem śpiesz się, mój stary, bo trzeba wszystko urządzić.
— Biegnę, księże proboszczu, i wracam jaknajprędzéj.
Rzekłszy to, dzielny marynarz skierował się posuwistemi kroki ku swojemu domostwu, położonemu w załamku portowym, zkąd widać było roz-