Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

spóźniwszy się ani minuty. Do apelu stawili się wszyscy, chociaż było jeszcze bardzo rano, współczując ze szczęściem dzielnego marynarza, którego szczérze kochali. Tymczasem Marya, padłszy na kolana, modliła się gorąco, zamieniając wczorajsze prośby na dzisiejsze dziękczynienia. Gdy weszła do gościnnego pokoju, piękna i radosna, poczciwe sąsiadki pochwyciły ją w ramiona i tuliły w objęciach, a szorstkie dłonie mężczyzn ściskały silnie jéj drobne ręce.
Jan Cornbutte dał znak pochodu.
Był-to zajmujący widok, gdy ta wesoła gromadka, o wspaniałym wschodzie słońca, kroczyła drogą ku morzu. Wieść o zbliżeniu się i powrocie statku obiegła już całą przystań, więc głowy okryte szlafmycami ukazywały się z okien i uchylonych drzwi, a zewsząd słychać było życzliwe pozdrowienia i uprzejme pochwały dla narzeczonéj.
Orszak zbliżał się do tamy nadbrzeżnéj pośród głośnych błogosławieństw i serdecznych życzeń. Pogoda była prześliczna, a słońce świeciło tak radośnie, jakby miało udział w uroczystości. Wietrzyk północny marszczył zlekka fale, a kilka czółen rybackich, kierując się ku przystani, zna-