Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/017

Ta strona została uwierzytelniona.

czyło długą bruzdę na wązkiém ujściu morza przy tamie.
Dwa przedłużenia tamy nadbrzeżnéj wybiegają pod Dunkierką daleko na morze. Orszak weselny, zająwszy całą szérokość takiego przedłużenia od strony północnéj, kroczył po niém dopóty, póki nie dosięgnął maleńkiego domku strażnika, na samym końcu tamy.
Statek Jana Cornbutte coraz wyraźniéj pozwalał się widziéć. Orzeźwiający powiew wiatru pędził wysmukły okręt, płynący szybko pod swojém bocianiem gniazdem, pod swojemi masztami i swojemi żaglami. Radość widoczna była zarówno na ziemi, jak i na pokładzie. Jan Cornbutte, z lunetą w ręku, odpowiadał wesoło na zapytania przyjaciół.
— Otóż mój dzielny statek! — wołał. — Wraca takim, jakim wyruszył z Dunkierki, bez najmniejszego uszkodzenia! Nie brakuje mu ani jednéj linki!
— Czy widzisz pan swojego syna? — zapytał któś z obecnych.
— Jeszcze nie. Jest on tam teraz w swoim żywiole, w największym ruchu!