Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

i najwytrwalszych ludzi, co z takiéj podróży nie wracali i... nie powrócą już nigdy.
— Mój drogi Penellanie — prosiła Marya błagalnym i rzewnym głosem — nie odmawiaj mi! Zdaje mi się, że mnie już nie kochasz!
Vasling domyślił się o co idzie i w téj chwili postanowił, że pojedzie.
— Kapitanie — rzekł, zwracając się do wchodzącego Jana Cornbutte — należę do twojéj wyprawy i przyszedłem ci to oznajmić. Przyczyny, które mnie powstrzymywały, już są usunięte i możecie liczyć na moje poświęcenie.
— Nie wątpiłem o was ani na chwilę, poruczniku — odrzekł Jan i zawołał podniesionym głosem: — Maryo, moje dziécię, proszę cię tutaj!
Marya i Panellan weszli natychmiast.
— Puszczamy się jutro, ze wschodem słońca, na otwarte morze — oświadczył stary marynarz. — Moja biédna Maryo... oto ostatni wieczór, który przepędzimy razem!
— Mój drogi wuju!... — krzyknęła z głębi piersi Marya, rzucając mu się w objęcia.
— Niech cię tutaj Bóg ma w swéj opiece; przy Jego najpotężniejszéj pomocy odszukamy ci narzeczonego.