Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ty pleciesz, gaduło — przerwał mu Gervique. — Jak się to skończy, będziesz miał dosyć czasu do gawędy, a teraz pilnuj drąga!
W téj chwili olbrzymia masa lodu, płynąca przeciw statkowi, zawaliła całą drogę; minąć jej było niepodobieństwem, tém bardziéj, że statek nie mógł się obrócić, aby zmienić kierunek.
— Hej! Penellan, baczność tam u steru! — zawołał Cornbutte.
— Ster w téj chwili nie działa — odrzek Bretończyk.
— Chłopcy — krzyknął kapitan, zwracając się do osady — nie trwóżcie się! Skierujcie drągi przeciw temu lodowemu niedźwiedziowi i trzymajcie się krzepko!
Masa nadpływająca miała ze sześćdziesiąt stóp wysokości i gdyby zwaliła się na statek, rozstrzaskałaby go na drobne szczątki. Każdy to doskonale pojmował, niedziw przeto, że na pokładzie zapanowała dręcząca trwoga. Osada, zamiast spełnić rozkaz dowódzcy, rzuciła się w popłochu ku tyłowi okrętu, opuszczając swoje stanowiska.
W chwili jednakże, w któréj masa lodowa była oddalona od statku zaledwie na kilkadziesiąt sążni, dziwny trzask dał się słyszéć i potok wody