Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

stępować z największą tylko ostrożnością, aby nie zginąć w jakiéj ukrytéj szczelinie. Penellan, który brnął na czele, sondował bezustannie żelaznym drągiem głębokość śniegu i wskazywał bezpieczną drogę towarzyszom.
Około piątéj godziny wieczorem mgła nieprzedarta pokryła płaszczyznę i gromadka nasza musiała się zatrzymać. Penellan zajął się natychmiast wyszukaniem jakiego lodowca, któryby ich osłaniał od wiatru. Po spożyciu posiłku, z wielkim żalem iż nie było żadnych rozgrzéwających napojów, marynarze rozciągnęli skóry bawole, obwiązali się niémi, ułożyli jeden przy drugim i... sen wkrótce zamknął ich znużone powieki.
Nazajutrz rano Jan Cornbutte i jego towarzysze spostrzegli, iż śniég, który padał przez noc całą, przysypał ich prawie na stopę grubości. Na szczęście, bawole skóry były nieprzemakalne, a śniég przyczynił się do zabezpieczenia ich wewnętrznego ciepła, bo uczynił niemożliwém jego promieniowanie.
Kapitan dał wkrótce znak do pochodu i, około południa, gromadka marynarzy dostrzegła nareście wybrzeże ku któremu zmierzała. Olbrzymia masa lodowa, stércząca prostopadle, wznosiła