się imponująco nad brzegiem morza, a jéj wierzchołek, poszarpany w różne szczerby i zęby, przedstawiał szczególniejsze zjawisko lodowéj krystalizacyi. Miliardy ptaków wodnych zerwały się, ujrzawszy nadchodzących, a foki, które się ociężale poruszały na brzegu, za zbliżeniem gromadki zanurzyły się pośpiesznie w falach.
— Dzięki Bogu — zawołał Ponellan — przynajmniéj nie zbraknie nam futer i mięsa!
— Te zwierzęta — zauważył Cornbutte — musiały już widziéć ludzi, bo inaczéj, w tych samotnych okolicach, nigdy przez nich nienapastowane, nie byłyby teraz tak dzikie i płochliwe.
— Zapewne Grenlandczycy odwiédzają te strony — wtrącił Vasling.
— Nie zdaje mi się — zaprzeczył roztropnie Penellan — boć przecie znaleźlibyśmy tu jakieś ślady koczowisk, albo choćby szałasów. Hej! kapitanie — zawołał, wdarłszy się jednocześnie na wyniosły wzgórek — pójdźcie-no tutaj! Widzę ztąd miejscowość, która nas wybornie zabezpieczy od burz i wichrów!
— Za mną, towarzysze! — zawołał Cornbut-
Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.