Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

glarskich nawyknień zawsze czujny, choćby przebudzony z największego snu.
— Posłuchaj-no, dowódzco — odrzekł Penellan.
Łoskot wzrastał z gwałtowną szybkością.
— Nie może to być grzmot w tych północnych stronach — zauważył Cornbutte, wstając.
— A ja sądzę że to gromada białych niedźwiedzi zbliża się ku nam — odrzekł Penellan.
— Do diabła!... Żeby nas tylko te bestye nie spostrzegły!
— Bądźcobądź, najrozsądniéj będzie przygotować się do tych miłych odwiédzin — mruknął Penellan. — Rozpoczynający walkę najczęściéj ją wygrywa.
Rzekłszy to, Penellan, uzbrojony w strzelbę, wdarł się na pagórek, który ich zasłaniał. Ciemności był nieprzejrzane, okolica mgłą zasłonięta, nie można więc było nic ujrzéć, ale nowy wypadek przekonał wkrótce, że łoskot straszliwy nie pochodził bynajmniéj z zewnątrz. Jan Cornbutte, znalazłszy się przy boku Penellana, zauważył że odgłosy, które wreszcie zbudziły towarzyszy, dawały się słyszéć z pod nich.
Groziło im w téj chwili straszliwe niebezpie-