czeństwo. Z łoskotem, który miał wiele podobieństwa do grzmotu, połączyło się wkrótce silne wstrząśnienie płaszczyzny lodowéj. Kilku marynarzy straciło równowagę i upadło.
— Baczność! — zawołał Penellan.
— Baczność! — powtórzyli inni.
— Turquiette, Gradlin, gdzie jesteście!?
— Tutaj — odrzekł Turquiette, strząsając śniég, który go przysypał.
— A gdzie Vasling? — zawołał kapitan.
— Jestem, dowódzco, lecz zdaje mi się, że jesteśmy zgubieni!
— Niekoniecznie — odrzekł Penellan — kto wié, może właśnie jesteśmy ocaleni!
Zaledwie Bretończyk wymówił te słowa, gdy przerażający trzask zagłuszył go zupełnie. Płaszczyzna pękła przez całą swą długość, a majtkowie musieli się uczepić lodowca, który się chwiał nad nimi. Jakby naprzekór słowom Penellana, znaleźli się w téj chwili śród najokropniejszego niebezpieczeństwa, ponieważ trzęsienie trwało w całéj swéj sile. Lody „podniosły kotwicę,“ wedle wyrażenia marynarzy. Drżenie to przerażające trwało blizko dwie godziny i zdawało się, że lada chwila przepaść otworzy się pod stopami
Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.