Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

Okręt miał posłużyć za główną siedzibę dla naszych żeglarzy; już poprzednio był on do tego odpowiednio urządzony, a teraz należało zwinąć żagle i zabezpieczyć je od wilgoci. Gniazdo bocianie zostawiono jednak na swojém miejscu, czuwanie bowiem nad tém, co się działo na ziemi i na statku, było ciągle potrzebném.
Słońce w téj porze wznosiło się zaledwie nad linią horyzontu. Od przesilenia czerwcowego, droga, którą ono zakréślało, obniżała się ustawicznie i niezadługo miało się ono ukryć zupełnie.
Osada zabrała się chętnie do przygotowań; Penellan kierował pracą. Lód około statku doszedł wkrótce do wielkiéj grubości i można było przewidywać, że jego ściskanie się nie będzie dla okrętu niebezpieczném; ale Penellan był ostrożnym i wiedział, że lód zgrubieje bardziéj jeszcze, w skutek napływania i przylegania coraz nowych lodów. Kazał on boki okrętu okładać śniegiem i lodem, przez co, po zmarznięciu ich w jednę masę, statek spoczywał jakby w łożu, którego krawędzie zabezpieczały go zupełnie od nacisku zewnątrz i od wszelkich drgań i poruszeń.
Majtkowie usypali następnie ścianę ze śniegu aż do parapetu, grubą na pięć do sześciu stóp,