Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

miejscach, aby tym sposobem miéć żywność zachowaną na czas powrotu, bez koniecznéj potrzeby wożenia jéj na saniach.
Dnia 5 listopada miano wyruszyć w drogę. O dziesiątéj godzinie zrana pochód miał się rozpocząć. Smutek i strapienie widoczne były na twarzach wszystkich. Marya zaledwie potrafiła wstrzymać łzy, które jéj się cisnęły do oczu na widok zupełnego zniechęcenia jéj wuja. Tyle cierpień bezużytecznych, tyle trudów... próżnych! Penellan miał humor wściekły; klął na czém świat stoi wszystkich za lada sposobnością; oburzał się na słabość i nikczemność swych towarzyszów, bardziéj trwożliwych i zmęczonych, niżeli Marya, która i teraz jeszcze, na krańcu świata, nie żaliła się i nie upadała na duchu.
Widząc co się dzieje, Vasling nie umiał ukryć swego zadowolenia. Jeszcze bardziéj stał się nadskakującym dla Maryi, któréj tłumaczył na pociechę, że poszukiwania można będzie prowadzić na wiosnę... Był to fałsz, albowiem pan porucznik wiedział wybornie, iż wówczas wszelkie poszukiwania będą już próżnemi.