mu ręce marzną gwałtownie. Trzeba się było wrócić, aby nie być zasypanym żywcem przez śniég.
— Cóż to za wściekła burza! — rzekł. — Dałby Bóg, żeby się nasza siedziba jéj oparła, bo jeżeli ten uragan okropny ją zdruzgocze, będziemy zgubieni!
Podczas gdy wicher straszliwy wył w powietrzu dzikiemi głosy, pod lodem dał się słyszéć dziwny łoskot. Lodowce, spotykając się z cyplem przylądka, gruchotały się wzajemnie z przerażającym hukiem; wiatr dął z taką siłą, że zdawało się chwilami, iż uniesie siedzibę naszych marynarzy, a światełka fosforyczne, zjawisko dziwne w tych stronach, przebiegały wsród mas spadającego śniegu.
— Maryo! — zawołał Penellan, chwytając jéj zimne dłonie.
— Cóż to za okropne położenie! — rzekł Misonne.
— Obyśmy się tylko szczęśliwie z niego wydostali! — dorzucił Aupic.
— Porzućmy to liche siedlisko — zaproponował Vasling.
— Ależ to niemożliwe! — odrzekł Penellan. —
Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.