żna było prowadzić ciągle, bo woda, parując, wsiąkała w suknie i moczyła je nawskróś. Po cztérech godzinach téj mozolnéj pracy, Penellan musiał się sam suszyć pod kominkiem. Misonne natychmiast zajął jego miejsce i mozolił się z równą usilnością.
Po dwóch następnych godzinach usiłowań, gdy otwór miał już pięć stóp głębokości, drąg żelazny jeszcze nie natrafił na wyjście.
— To niemożliwe — rzekł Cornbutte — aby śniég upadł śród jednéj nocy w takiéj masie. Zapewne wiatr napędził go i nagromadził w téj ilości. Bardzo być może, że z przeciwnéj strony naszéj chaty niéma go tyle.
— Tego nie wiem — odrzekł Penellan — ale sądzę że aby nie zniechęcać naszych towarzyszów, dobrze będzie pracować daléj nad otworem, który się już rozpoczęło. Niepodobna abyśmy nie dotarli do wyjścia.
— Czy spirytusu nie zbraknie?
— Zdaje mi się że nie — odrzekł Bretończyk — ale pod warunkiem, że będziemy pijać zimną kawę i herbatę. Mniejsza o to, ale jest cóś, co mnie bardziéj niepokoi.
— Cóż takiego?
Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.